gactwo... Pomimo wszystko, wbrew wszystkiej swojej niedoli zapamiętale kochała Paryż, jego bezmiar, jego głębię, czar tajemny jego tchnienia. I oto doczekała swego dnia, Paryż, miasto cudów i tajemnic, miasto bez miłosierdzia nad ubogim i uciśnionym, nagradza ją za wytrwanie w bezrozumnem bez nadziei ukochaniu...
Ale wówczas, w godzinie radości i szczęścia cały przestwór miasta zasnuł się mgłami, czekała długo napróżno, a gdy zamierzała już odejść, nagle z kłębowiska oparów wynurzyło się w czerwonej łunie zachodzącego słońca jak wyspa na morzu samotne wzgórze — Mont Valérien. Czemuż zadrżała wówczas? Czego się ulękła? Zapłakała, zasłoniła oczy ze strachu. Ze strachu? Przed czemże? Przed swojem szczęściem...
Dopiero teraz poznała straszliwy znak wróżebny, widmo jej niecofnionego przeznaczenia. Tak być musiało, ku temu szła, nie wiedząc, poprzez bujne swoje życie, a teraz wypełnia się nakaz losu, tu na tem wzgórzu czeka ją wyznaczony kres i koniec.
Zapadła w mrok i w ciszę, osunęła się w głębię wieczystego spokoju, jakby ją zasypano ziemią i przywalono głazami. Nie zazna już strachu, nie rzuci ludziom ani jednego spojrzenia, nie zawoła pod lufami karabinów, że jest niewinną, aby to usłyszał cały świat — nie było już świata...
Mijali czarne baraki, składy, minęli plac musztry, gdzie po zdeptanej trawie pełzali rekruci w linjach tyraljerskich, gdzie w powietrzu latały ćwiczebne
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/345
Ta strona została przepisana.