Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/347

Ta strona została przepisana.

stawało na ziemi, targnął za serce, odurzył, pogrążył ją w zamęcie.
Zalany słońcem, drgający od blasków, powleczony smugami cieniów od obłoków, sunących po błękicie nieba, Paryż falował, unosił się i opadał jak w rytmie żywego oddechu. Przez morze miasta snuły się ruchome plamy cieniów, gasząc po drodze światła i barwy i oddając je z powrotem słońcu.
Zdręczone oczy Evy przez łzy ostatniego wzruszenia zagubiły się w przestworzu i błąkały się jak w obcym świecie. Dostrzegły jarzącą się w blaskach białą zjawę Sacré Coeur, złotą kopułę Inwalidów, szarą masę Panteonu, ale był to już Paryż przeobrażony, nieznany i niczaznany przez nią nigdy. W jego nieogarnionem mrowisku roją się około swoich spraw ludzie-widma, istoty z poza wymiaru czasu i dnia, ci, których już niema, bo wymarli przed stu laty, ci, których pokolenie jeszcze nie przyszło na ten świat, gdyż urodzą się dopiero za sto lat... Odsłoniło się przed nią tajemne oblicze tego, co w rzeczach ludzkich jest wieczne w swojem nieśmiertelnem trwaniu...
Białe, krągłe obłoki stoją na niebie, ich cienie idą przez miasto, tłumią, niweczą światła, blaski i zarysy kształtów, a gdy przeminą, rodzą świetliste zjawy, wskazują.
Oto wychodzą z cienia, już stanęły w okręgu słońca oba szczyty katedry Notre Dame. Patrzą na miasto kamiennemi oczami szatany, wiedźmy, poczwary, prastare rzeźbione dziwadła. Wszystko już