chotania żołnierskiego śmiechu, jęk zduszony kobiecego głosu.
— No, no... Jeszcze ciebie tu brakowało...
— Wynoś się do starego djabła — tu i tak ciasno!
W polu było o wiele jaśniej. Z uprzątniętego ścierniska wkrótce wszedł w pas koniczyny mokrej od rosy, przejął go dreszcz chłodu — dreszcz przerażenia, który wyrwał go z resztek ospałości. Kierował się prosto w stronę czarnej ściany lasu — stamtąd przyszli. Za wąskim pasem lasu zaraz zaczynają się owe parowy... Z pewnością są już opuszczone, w parowach o świtaniu powinny być patrole francuskiej przedniej straży...
Nogi chwiały się pod nim i plątały się w bujnej koniczynie, głowa co chwila opadała mu na piersi, z powrotem ogarniała go ciężka senność. Urwał garść koniczyny, trzepnął się nią po twarzy — oprzytomniał i ujrzał o kilkanaście kroków z prawej strony cień ludzki, posuwający się w tym samym kierunku, co on, odrazu zboczył w lewo, ale i tam szedł zarys człowieka, zmierzający w stronę lasu. Przypadł do ziemi — oni również. Oczywiście to dezerterzy jak i on, nic mu od nich nie grozi. Uspokojony nie może się przezwyciężyć i usypia na parę sekund, von Senden szarpie go i kopie, znęca się nad nim... Zaraz... Zaraz... I śpi dalej.
Spada nań chmura żółtych lekkich płatków, wystrzygniętych w kształcie krzyża, pędzą z wiatrem, przelatują, nadlatują, pełno ich wszędzie...
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/359
Ta strona została przepisana.