Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/366

Ta strona została przepisana.

stronę — wody tyle, że do kostek — nie, to nic pontony, na taką wodę nie trzeba pontonów...
Słońce snadź wyjrzało zza widnokręgu, bo mgła przesiąkła czerwienią, w pierwszej linji zaroiło się, żołnierze budzili jedni drugich, od strony nieprzyjaciela odgłosy dochodziły coraz wyraźniej. Tarły o siebie dźwięcząc i zgrzytając łańcuchy, łomotało głucho jakby przetaczano z trudem i oporem niezmierne ciężary — w pierwszej linji zauważył ktoś jakby drganie ziemi pod nogami i wnet odczuli je wszyscy. Czasami chrobotnęło jękliwie, zgrzytliwie, jakby się ozwały bufory zestawianych wagonów, to znowu zwaliło się coś ciężko, głucho, jak zrzucane na ziemię szyny... Zaskrzypiało przeraźliwie, metalicznie.
Nieprzenikniony tuman oparów wzmagał grozę tej tajemnicy, zgadywał ją każdy po swojemu, w okopach wszczęły się fantastyczne domysły, gorączkowe narady, spory...
Wreszcie od żołnierza do żołnierza, od kompanji do kompanji, od bataljonu do bataljonu przez cały front trzech dywizyj przebiegło jedno słowo. Przeleciał strach przed niezwalczonem, strach przed niezaznanem...
Wszystkie trzy linje bojowe stały w pogotowiu u marnych darniowych strzelnic, wysuwając ku nadchodzącym pancernym potworom bezsilną ręczną broń... W gorączkowym pośpiechu wiązano drutem paczki granatów... Telefoniści dzwonili na alarm, rozpaczliwie błagali o pomoc... Artylerja! Artyleria!