była to kłótnia, toczona przenikliwym szeptem. Gdy wchodził, właśnie obaj panowie jednocześnie zerwali się z miejsc i, stojąc twarzą w twarz, wytrząsali sobie rękami pod samym nosem. Doktór Schichau syczał i szeplenił przejmująco, wojskowy warczał głucho, nie mogąc poskromić swego potężnego głosu.
— Ja odpowiadam za jego spokój i za życie — rozumie pan pułkownik? Za samo życic chorego! Tak jest!
— Moja sprawa jest zbyt wielkiej wagi, żebym miał znosić podobną gadaninę... Ja muszę zobaczyć profesora i wydobyć od niego pewną rzecz! Muszę i zrobię to!
— To nie nastąpi, zaczeka pan do jutra. Może jutro...
— Właśnie idę do niego. Ależ proszę mnie przepuścić!
— Panie pułkowniku, pan się zapomina!
— Panie doktorze, dosyć tych żartów!
— Proszę ciszej! Widzę, że pan nie ma pojęcia o pewnych stanach nerwowych, pan go może wtrącić w ciężką psychozę! Pan go może zabić!
— Idjotyzm! Ręczę, że stary, gdy mnie zobaczy, ocknie się z odrętwienia, a niech się tylko dowie z czem przybywam...
— Trochę ciszej, do djabła! Idjotyzm?! Dla ignoranta w mundurze wszystko będzie idjotyczne, gdy on sam...
— Więc oznajmiam panu, że przybywam prosto z Wielkiej Kwatery!
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/72
Ta strona została przepisana.