strobatej twarzy w wielkich rogowych amerykańskich okularach.
Zaledwie usiadł na swej zwykłej ławce na cyplu stawu i zdążył zapalić papierosa, ten pan wyrósł przed nim, przystanął na chwilę zwrócony w stronę wody, poczem, mruknąwszy „morgen“, usiadł na drugim końcu ławki. Claude znosił to sąsiedztwo z odrazą, domyślał się, że ów pan zaczepi go niezwłocznie, gdyż jest to wysłaniec i zastępca Abbegglena, który widać nie mógł sam przybyć. Nasłaniec jest ostrożny, bał się odwiedzić go w domu, więc łapie go na mieście, co jest również bardzo niewskazane. A zatem trzeba wracać do domu po raport o nowym gazie — niechże ich wszyscy djabli...
— Wszak to pan doktór Heim?
— Z kim mam przyjemność?
— Znamy się z Genewy, pan przypomina sobie...
— Nie rozumiem!
— Przepraszam, zapomniałem, że pan jeszcze nie mówi po francusku.
— Co znaczy jeszcze?
— No, mógł się pan trochę poduczyć przez ten czas — całe pół roku! Ja, jak pan widzi, mówię wcale nieźle po niemiecku, może nawet trochę lepiej od pana samego...
— Kto pan jest? Czego pan chce?
— Jestem tym samym nieszczęsnym Francuzem, który...
— To pan? Trudno mi pana poznać... A co pan tu robi?!
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/8
Ta strona została przepisana.