był wyłącznie swoją chorobą, która przybierała dziwny obrót. Skarżył się na dolegliwą duszność, a gdy szeroko roztwierano wszystkie okna, jakieś przykre wyziewy przychodziły z powietrzem, zapełniały sypialnię i dusiły go. Z początku zdumiewał się, że nikt z obecnych tego nie czuje — był to zapach lekki, zaledwie uchwytny, a w istocie zdradziecki, oczywiście ulatniał się on ze zbiorników w pobliskich zakładach Badische. Domagał się, by nagwałt telefonowano do fabryki. Pozamykano okna i po półgodzinie powiedziano choremu, że z fabryki był przed chwilą telefon — dyrekcja dziękuje za ostrzeżenie, nadpęknięty zbiornik jest już uszczelniony.
Ale nazajutrz po południu, gdy tylko pokazał się Claude i gdy zostali sami, chory zaczął mówić pocichutku w wielkim sekrecie, głosem, przerywanym przez uporczywy kaszel.
— Jakto, więc i dzisiaj nie czujesz doktór nic osobliwego?
— Doprawdy nic, profesorze! Powietrze jest dzisiaj zupełnie czyste.
— A ja się duszę!... Nie czujesz lekkiego, nawet poniekąd ożywczego śladu... Jednem słowem śladu jakby zapachu chrzanu?
— Nic podobnego!
— Ach, nic podobnego... A przecież ja tobie jednemu zawsze ufałem i wierzyłem... Postaraj się wyczuć to w powietrzu... Powiedziałem — jakby ślad zapachu chrzanu, ale Francuz powiedziałby, że to raczej coś w rodzaju musztardy... No, jeszcze
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/95
Ta strona została przepisana.