Strona:Żółty krzyż - T.II - Bogowie Germanji (Andrzej Strug).djvu/14

Ta strona została przepisana.

ale raz na zawsze! Dosyć tego! Ani dnia dłużej! Zidjociał po sztabach, po tych Wielkich Kwaterach. Pod koniec wojny odkrył, że cała sprawa rozstrzyga się — tam. Na polu walki. Na froncie.
Za nic nie mógł już wrócić do swoich biur, do swoich kartek, do swoich szpiegów... Otrząsał się z obrzydzenia.
— Na początek obejmę bataljon... Po paru miesiącach pułk... Najlepiej — 219 strzelców pieszych...
— Panie podpułkowniku, szukamy pana wszędzie... Dopiero żołnierz z D. C. A. powiedział mi...
— Co jest?
— Jakaś pilna sprawa, pan major Duval rozesłał nas alarmowo we wszystkie strony... Przywaliło ich dwa pełne samochody.
— Co za jedni?
— Z Amiens — Angliki...

W drugiej godzinie dyskusji podpułkownik d’Arland, zniecierpliwiony do ostateczności, użył nieszczęśliwego zwrotu, który w przekładzie zmęczonego tłumacza wypadł jeszcze ostrzej. Generał Donaldson zerwał się na równe nogi, wysztywnił się, demonstrując w całej okazałości swój chorobliwie długi szczupły wymiar. Za nim powstali natychmiast major Tripp i kapitan Boyden.
— Jeżeli przedstawione przeze mnie dokumenty, dowodzące niezbicie, że wchodzi tu w grę samo istnienie armji angielskiej, są przyjmowane lekceważąco, a dla nas wręcz obraźliwie, nie pozostaje