Strona:Żółty krzyż - T.II - Bogowie Germanji (Andrzej Strug).djvu/155

Ta strona została przepisana.

sień nie zaznała jeszcze nic podobnego. To szczęście było w niej niezniszczalne i wieczne. Utonęła w swojem szczęściu, znikł cały świat, nie miała pewności, gdzie jest i kiedy się to dzieje, nie było żadnej wojny... O tem co ją otaczało miała wiedzenie jakieś lunatyczne. Ach, zaprawdę, tego jeszcze nie było...
Zabrał ją całą, opanował i związał ze sobą na życie i śmierć jej przecudny dziewiczy chłopak, który przed nią nie zaznał był kobiety. Jej pan i władca, łaskawy, dobry i wspaniały, potężny jak młodzieńczy bóg... Dziecko urocze, w głębi serca nie winne nawet tej krwi, którą w nieświadomości przelało... Straszliwy demon rewolucji, burzyciel świata, okrutnik, od którego wieje zgroza... Tchnął egzotyzmem Wschodu, wieczystą tyranją Rosji, która czy carską czy bolszewicką, zawsze jest przerażająco ta sama... Człowiek pierwotny, niepohamowany brutal, zarazem najwytworniejszy dżentelmen, arystokrata — z dziada pradziada książę. Lubiła go nazywać „kniaziem“, co w jej angielsko-francusko-niemieckiej wymowie brzmiało — „Khnass“.
Niepodobna go poznać do głębi, jest pełen niespodzianek. To dla niej czuły i najmilszy, naiwnie dziecięcy, jak syn wobec matki, to wyniosły i drwiący, ma ją za nic, ciska jej prosto w oczy zniewagi najdotkliwsze i zapowiada, że pójdzie sobie, bo ma jej dosyć. Spowiada się przed nią, oskarża się i płacze, błaga, żeby go nie opuszczała, bo on nie ma nikogo na świecie. Szalony w rozpasaniu, niewy-