Kulejący jegomość powraca. Tym razem, mijając jej ławkę, patrzał na nią wprost przenikliwie, badawczo. Gdy ich oczy się spotkały, stanął, Greta zerwała się na równe nogi. Uciekać! Uciekać!...
— Morgen, Greto! Przecież to ty? Pomimo wszystko — ty... Jak ty wyglądasz? Co się z ciebie zrobiło?!
— Popatrzno naprzód na siebie, zanim... O Boże... To przecież niemożliwe... Okropność...
— Ha — ha — ha!...
— Pocom ja ciebie spotkała?! Niechżeby cię lepiej piekło pochłonęło... Czemuś do tego czasu nie zdechł, żeby moje oczy nie oglądały czegoś podobnego!...
— I ja bardzo żałuję, ze swojej strony, jak wiesz, nie zabiegałem nigdy. Przypadek... Ale mogłabyś być grzeczniejsza...
— Słuchaj, von Senden, czy ja naprawdę tak wyglądam?...
— Jak?
— Przecież mnie nie poznałeś odrazu?
— Poznałem cię po chwili, gdy już przeszedłem i chciałem iść sobie dalej, ale mnie licho pokusiło, żeby wrócić. Mam ci coś do powiedzenia — powiem i pójdę.
— Nic mi nie powiesz! Nie masz żadnego prawa mnie dręczyć! Ruszaj sobie precz! Natychmiast!
— Pozwolisz, że usiądę, noga dolega mi dzisiaj gorzej, pamiętasz — złamana w trzech miejscach, kiedy mnie wówczas przywaliło ziemią. Pamiętasz?
Strona:Żółty krzyż - T.II - Bogowie Germanji (Andrzej Strug).djvu/166
Ta strona została przepisana.