biał się w grze. Wytężał wszystkie siły, żeby siedzieć cicho i nic nie mówić, ale silniejszy od niego był demon, który dybał na jego zgubę, nie dawał mu spokoju, nurtował, kusił, podpowiadał jakieś fatalne słowo niecofnione, od którego biła zgroza. Chwilami oblewał go zimny pot strachu, chwilami coś chichotało w nim przekornie, jakgdyby wszystko to były tylko zabawne żarty. Zjawiało się widmo Abbegglena z wystraszoną twarzą. Z trudnością poruszał się po szachownicy, nie wiedząc kędy się obrócić, gdyż generał osaczył go śmiertelnie. Tracił figurę za figurą. Niech się dzieje co chce, byleby wytrzymać i nic nie mówić. Gdy odrywał wzrok od szachów, spotykał wlepione w siebie zimne przenikające oczy von Sittenfelda i gubił resztę panowania nad sobą.
— Milczy, milczy — a co on myśli? Zaciekawiłem go, zabiłem mu klina w głowę — a o nic nie pyta... Pcha mnie, żebym się wygadał do końca... Albo też oddawna wszystko wie... Wie, czy nie wie? Zdaje się, że nagadałem niepotrzebnych głupstw. Boże, ratuj, poco ja tu przyszedłem?...
Chcąc zatrzeć swoją dziką gadaninę, usiłował znaleźć nowy temat — o czemś zupełnie obojętnem, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Wreszcie milczenie generała a przedewszystkiem własne stało się nie do wytrzymania. I zupełnie bezmyślnie zaczął o skandalicznym romansie Evy i natychmiast po pierwszych słowach poznał, że nie mógł wybrać gorzej, przestraszył się, ale brnął dalej. Tak się między nimi ułożyło, że od czasu, gdy Eva zaczęła uchodzić
Strona:Żółty krzyż - T.II - Bogowie Germanji (Andrzej Strug).djvu/179
Ta strona została przepisana.