ne epizody przeżyć — za całe cztery lata. Wszystko to czekało na swoją chwilę i zwaliło się na niego odrazu. Jak ogarnięty zamiecią śnieżną stracił z oczu świat, a w każdym płatku śniegu przemykała jakaś drobina jego samego, zapomnianego, którym jednak był kiedyś bodaj przez jedną chwilę. Szybko przeleciała zamieć. Claude ocknął się jak z mimowiednego zaśnienia i pierwsze, co ujrzał, był to wciąż jeszcze ten sam żółty pakiecik. Wparł weń oczy z nienawiścią, jakgdyby w nim to streściła się cała ohyda zjawiska wojny. Gdy go wziął do ręki, zdumiał go jego ciężar. Niepojęta była waga gatunkowa substancji, którą zawierał, nieznana, niedopuszczalna w nauce. Czyż w niej to zaciężyła wojna?...
Tak mu się przywidziało.
Gdy wszedł na most, wyjął z kieszeni swoją paczkę i cisnął ją z zamachem. Spadła i popłynęła z prądem. Roześmiał się bezwiednie, widząc, że niezmierny w swym symbolu ciężar wojny płynie, oddala się i uparcie nie chce zatonąć. Śledził za nikłym żółciejącym punkcikiem, dopóki mu nie znikł z oczu. Pozbył się kłopotu.
Na nadbrzeżu wczorajsze pąki kasztanów rozwarły się nocą i wypuściły jasno zielone włochate łapki młodzieńczych listeczków, zawiązki białego kwiatu, rozpierały się, potężnie prąc ku słońcu. Wzdłuż domów po ogródkach krzewy obrosły już bujną, pachnącą zielenią. Urok wiosny, dopiero dziś
Strona:Żółty krzyż - T.II - Bogowie Germanji (Andrzej Strug).djvu/219
Ta strona została przepisana.