Strona:Żółty krzyż - T.II - Bogowie Germanji (Andrzej Strug).djvu/237

Ta strona została przepisana.

Zawsze robiła co zechciała, a w momentach swoich uniesień miłosnych niebardzo przestrzegała pozorów. Tak bywało wszędzie i nikt jeszcze nie poważył się zrobić jej afrontu, dopiero te głupie Niemki — les dames boches... Napewno wchodzi tu w grę nienawiść do rewolucji, strach przed bolszewikami, bo przecież te berlińskie panie same bynajmniej nie obnoszą się ze swoją cnotą. Obraziła się za Sèrge’a, jeszcze tego brakowało, żeby jej kto miał dyktować, kogo jej wolno a kogo nie wypada wziąć sobie za kochanka! Ale nierównie boleśniej odczuła zniewagę jej własna duma, duma Evy Evard. Dobrze, będą Niemcy mieli, czego chcą, obrazili Evę Evard, niech się pożegnają z „Bogami Germanji“. Legendarna Brunhilda wraz ze współczesną Margaretą zabiorą się i opuszczą granice Niemiec. Van Trothen może ją ścigać procesami o złamanie kontraktu, chwała Bogu jest wojna, a po zawarciu pokoju ułożą się polubownie. Dokąd się uda?
Zdziwiło ją, że zamierzona wielka wyprawa do Bolszewji wydała jej się teraz niepodobieństwem. Byłby to eksperyment zbyt chimeryczny, nagle odechciało jej się wszelkich rozkoszy tej barbarzyńskiej rewolucji, które tak zachęcająco obiecywał jej Sèrge, nie wabiły jej rzezie, trupy, głód ani grzmiące hasła przewrotu społecznego. Zachwycające, tchnące zgrozą opowieści ukochanego, mniej podobne do prawdy niż do niebywałego fantastycznego filmu, teraz budziły w niej odrazę. Dlaczego? A proletarjackie instynkty Evy Evard, córki drwala z Maple Creek?