oderwała się od pracy. Spojrzała na zegarek — dochodziła siódma rano. Przez spuszczone story i kotary słabo przenikał słoneczny dzień czerwcowy. Paryż, oddawna obudzony, już huczał głucho, sprawując swój codzienny myt. Eva wypuściła pióro i zasłuchała się w ten głos, w którym imieniem miljonów istnień odzywał się do wszystkich jej wcieleń i postaci — Paryż, stolica świata — Opętane Miasto...
— Kto tam?
Stukanie było stanowcze, niemal natarczywe.
— Kto tam?
— W imieniu prawa...
Co za banalny epilog! Ileż tysięcy razy grany na wszystkich ekranach świata! Eva widziała ich skroś drzwi — wszystkich trzech, trzech panów w czarnych ubraniach, w melonikach... Une equipe de cinéma... Ten pierwszy, to będzie komisarz okręgu lub jego zastępca, przepasany trójkolorową wstęgą, w każdym razie zmiętoszoną i brudną, a za jego plecami dwie barczyste postacie bez twarzy. Odemknęła drzwi — oto są!
— Fillard, podkomisarz VI okręgu, czy pani Eva Evard?
— Tak, to ja.
Strona:Żółty krzyż - T.II - Bogowie Germanji (Andrzej Strug).djvu/349
Ta strona została przepisana.