wie tajnego cyrkularza, że Gebeschuss jest niebezpiecznym krańcowym socjalistą. Choć nie ustalono jego związku z Niezależnymi, miał on podlegać surowej obserwacji. Komendant zachował te informacje dla siebie jednego i był z nim podawnemu na dobrej stopie. Nie rozmawiał z nim nigdy, ale nie minął go, żeby z nim nie zamienić paru słów o niczem. Czasami, gdy byli sami, rzucał dla żartu jakąś mglistą aluzję, jak gdyby sam był potajemnym rewolucjonistą. Ale Gebeschuss nigdy się z niczem nie wyrwał na te przyjacielskie prowokacje. Tak samo i teraz.
— Ciekawa rzecz, co się tam stało w Rosji przez te dwa tygodnie, może już djabli wzięli bolszewików? jak myślicie, Herr Richter?
— Nic im nie zrobią wszyscy djabli, panie komendancie, bo ich sam djabeł urodził.
— Djabeł?
— Tak jest, panie komendancie — nie z czego inszego, a z wojny się ulęgii.
— To znaczy, że i wszędzie tak będzie? Tak powiadacie?
— Ja nic nie powiedziałem, panie komendancie.
— No, to gadajcie!
Sternik zmilczał. Bocman wychylił głowę z pod dolnej klapy.
— Ze sztabu, panie lejtenancie.
— Odcyfrowane?
— Robi się.
Klapa opadła. W tej samej chwili fala zalała
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/101
Ta strona została przepisana.