Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/105

Ta strona została przepisana.

ku, bo własne miny... Soczewki i źwierciadełka periskopu dawały maleńki obraz trawlera, zamącony i zniekształcony przez bryzgające fale. Komendant obrócił łódź prawą burtą do trawlera i urwanemi słowy rzucał w tubę rozkazy do komory torpedowej. Mierzył długo, w skupieniu, bez żadnej innej myśli w głowie jak jeno to, żeby nie uchybić o włos w wyliczeniu. Trawler stał w miejscu i dymił mocno, snać siedział właśnie na minie i ciągnął siecią, by ją zerwać. Podoficer celowniczy stał pochylony obok komendanta, nie odrywając od niego oczu.
— Popatrzcie no, Stuhr, zdaje się, tak będzie dobrze.
Podoficer ciekawie przywarł do okularów.
— Stoi dobrze... postoi jeszcze. Obie lewe liny mu trzasły, widać zaczepił o coś na dnie.
— Tu niema więcej jak dwadzieścia siedem metrów?
— Przy odpływie do trzydziestu, panie komendancie. Tu może leżeć lejtenant Reimarus, U. C. 16 — niema miesiąca jak tu został. O to właśnie bardzo łatwo mogli zawadzić, bo zresztą dno tu gładkie, piasek. Jabym ujął, panie komendancie — na pięć kresek?
— Podajcie!
— Słuchać! Pięć kresek mniej, słyszane?
— Jest — pięć kresek mniej! — odpowiedziała tuba.
— Dosyć, Stuhr. Teraz wal!
— Słuchać! Ognia!