Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/108

Ta strona została przepisana.

oczami, miarowo, jedna za drugą odwracały się karty jakiejś książki...
— Minuta piętnaście... Siedzi jeden na maszcie i patrzy ku nam przez lornetę. Choćby dostrzegł ślad, to już w ostatniej chwili, a zaczem ruszy... Przy tylnem dziale obsługa w pogotowiu... U Anglików porządek jak się patrzy, stoją, ani drgną... Ha, ha...
Nie, nie! Tego nie dopuści za nic. Opędzał się i nurzał się w odmęcie głupstw, zamulał sobie głowę... Coraz wolniej kręciło się koło jakiejś maszyny, już nie migotała szprychami, przesuwały się, widoczne oku, ustawały, jeszcze jeden obrót — koło utknęło — usnął...
Objęły go we swą władzę jej słodkie, głębokie oczy. Z przepaści spojrzenia wynurzyły się wraz splecione w jedno — i ogromna powaga tej chwili, i uśmiech czaru miłosnego, i łkanie ostatniego pożegnania, i groza śmierci, i niezłomna dzielność prawej Niemki, żony żołnierza. Taką została mu w oczach na całą wieczność od chwili, gdy wagon ruszył ze stacji Ludwigshafen, żeby go od niej zabrać i cisnąć — hen na morze. Jak z innego świata sięgała do niego ta zjawa, teraz już niepojęta, niepodobna do prawdy. Czy istniała kiedykolwiek? W jakiej przestrzeni? W ojczyźnie niemieckiej? W których czasach? Przed trzema tygodniami?
Tego nie mógł już zrozumieć. Ona i całe życie odeszły od niego, a on sam, unoszony przez niewymierzony, zaświatowy pęd, gdzież był o tej