poprostu nie dopuszczali go do drzwi, za któremi urzędował pan feldwebel, władny przepuścić go dalej i wyżej. Porozrzucał tedy gdzie mógł swoje podania, wylał swą gorycz w kilku pożegnalnych telefonach i pojechał do domu.
Nie miał czasu na obserwacje ani na rozmowy o ogólnym stanie sprawy niemieckiej, ale z tego, co dostrzegał w przelocie między jedną konferencją a drugą, poznał, że w ciągu tych siedmiu miesięcy od jego ostatniego pobytu w stolicy, dokonały się tu zatrważające przemiany. Ulice były zaśmiecone i ponure, oświetlenie skąpe, mnóstwo sklepów pozamykanych, ruch uliczny nikły i nadewszystko jakiś dziwny. Długo nie mógł odkryć na czem to polegało, wreszcie któregoś dnia odgadł — była to zastraszająca przewaga kobiet. Mężczyźni byli na froncie, a półtora miljona Niemców spoczywało na polu chwały, na cmentarzach rozsianych po świecie. Jakże nie miało się to odbić na berlińskiej ulicy?
Z każdego okna każdego domu wyglądała żałoba, w ogromie miasta ziała pustka, przebijała się czyjaś nieobecność. Brak chleba i brak wszystkiego — do tego już przywykł każdy Niemiec, ale przyjezdnego z dalekiej prowincji z nad Renu tu w stolicy przerażała skala tej nędzy. Gdy mu co krok przegradzały drogę nieskończone ogonki przed sklepami, po tysiąc i więcej kobiet, wynędzniałych, obdartych, zsiniałych z zimna w czekaniu od północy na poranną sprzedaż chleba, mąki, kartofli, węgla, nafty, gdy widział wspaniałe halle targowe za-
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/112
Ta strona została przepisana.