pod sklepami, przez profesorów uniwersytetu, przez członków Reichstagu...
Nie — trzeba ufać rządowi i naczelnemu dowództwu i właściwie profesor ufał. Dlaczego jednak w sprawie wojny chemicznej ustali w pół drogi, teraz właśnie, gdy dzięki żmudnej pracy kilku ludzi-ofiarników, przejętych swem wielkiem zadaniem i — co tu się bawić w skromność — dzięki odkryciom pewnego tajnego radcy otworzyły się nieobliczalne w skutkach perspektywy... Tak, profesor Wager sam jeden podjąłby się wygrać wojnę. Gdyby go dopuszczono do samego pierwszego generał-kwatermistrza, ten człowiek dałby się przekonać. Ale kierownictwo wojny chemicznej spoczywa w rękach tępych biurokratów, ludzi bez wyobraźni.
Dolegało mu, jako człowiekowi nauki, że zahamowano go w rozpędzie twórczym, że nie on, pierwsza powaga w tej dziedzinie, a pan pułkownik, który ukończył tam gdzieś wydział chemiczny jakiejś politechniki, decyduje o przebiegu jego prac i rozstrzyga los wojny. Zdarzało się, gdy profesor pracował nad barwnikami, że rada nadzorcza zakładów chemicznych „Badische Anilin und Soda“ w Ludwigshafen, złożona z bezmyślnych tłuściochów synekurzystów, odrzucała jego genjalne projekty ku szkodzie przemysłu niemieckiego. Ale tam szło o zyski, tu idzie o los Niemiec. Zresztą, jeżeli profesor Wager jest już niepotrzebny, jeżeli wystarczą łodzie podwodne, jeżeli koniec już tak bliski...
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/116
Ta strona została przepisana.