Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/117

Ta strona została przepisana.

W Hannowerze na stacji, jak to było umówione telegraficznie, czekał Niemeyer. Nie widzieli się od wybuchu wojny, a już na parę lat przedtem od śmierci profesorowej stosunki ich obumarły. Profesor wzruszył się, ujrzawszy znędzniałą i postarzałą twarz dziwaka, w której jak żywe przebijały się rysy ukochanej żony i... Kurta... Był dlań usposobiony jaknajlepiej i zamierzał spędzić ten kwadrans czasu na serdecznem pogadaniu o niczem. Kto wie, kiedy się znowu zobaczą? Ale odrazu zaczęło się od kłótni.
— Witam cię, „Twórco Zwycięstwa“!
— Daj spokój, stary... Jak się mają twoje pająki?
— Dziękuję, zdarzają się i między niemi dzikie bestje, ale nawet Scorpion Narboński nie zasługuje na to, by go porównać z przeciętnym Niemcem, a cóż dopiero z okazem Tirpitz Hecatombicus Wilhelmis.
— Daj mu spokój, już go dawno djabli wzięli...
— Ale dzieło jego jest właśnie w najwyższym rozkwicie na wieczystą hańbę Niemiec. Pokolenia miną, zanim ludzkość zapomni nam...
— Ludzkość? Gdzie ta twoja ludzkość? Ten świat obmierzły, który nas blokuje, ogładza i który nam zaprzysiągł zgubę...
— Aha — trzeba było o tem pomyśleć, zanim wleźliście do Belgji, pod się owym sławnym „Chiffon de papier“...