Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/124

Ta strona została przepisana.

brał mu znienacka, z nieludzkiem okrucieństwem najdroższy skarb, skaził świętość. Nazawsze, do końca zostanie skaza, nic jej nie zatrze. Nie wróci umarły, by można było odzyskać jego serce, naprawić jakiś straszny błąd ojcowski. Nie da Kurt znaku z tamtego świata. Nie uśmiechnie się po swojemu, z urokiem matki w spojrzeniu, nie powie jak to on. — Co tam, ojcze, obaj jesteśmy morowe, uparte Wagery. Przecież wiesz, stary, że cię kocham...
Gdybyż to było możliwe... A tak zostanie wieczna uraza i jakże z nią żyć?
Porwał go taki żal do zmarłego syna, że gotów był niemal zerwać z nim, wyrzucić go z pamięci i tak już zostać do końca. Ma jeszcze córkę... Ale cały gniew natychmiast odbił się od postaci Kurta i rzucił się na istotnego sprawcę zbrodni. Ten stary błazen jest obmierzłym intrygantem i perfidnym złoczyńcą. Czyż nie mógł utaić listów, gdy je już miał? Zwłóczył przez całe trzy lata, knuł swój spisek, a teraz z obłudnemi łzami cisnął mu znienacka tę paczkę jak minę pod nogi, wysadził w powietrze, rozerwał na strzępy współzawodnika i wroga, zabił w nim ojca... Cóż za podlec!... Już przejechał kilka stacyj, a wciąż jeszcze trzymał w ręku paczkę listów tak, jak mu ją podał Niemeyer. Nie odważy się nigdy otworzyć tej wielkiej koperty z żałobnym szlakiem. Manjak wykaligrafował coś na całej przedniej stronie ozdobnym gotykiem, zapewne jakieś głupie sentencje...
Drżały mu ręce, obracające bezradnie koper-