tak swobodnie, bez żadnej obawy. Myślał przez chwilę, czy wypada mu słuchać biernie podobnej rozmowy. Powaga jego imienia i stanowiska nakazywała mu zgromić surowo podobną głupotę i małoduszność. Powinien był pouczyć nędzną hołotę ludzką, podnieść ją na duchu. Ogromnie mu się nie chciało w to wdawać... Ma im prawić kazanie? Powtarzać za gazetami górnolotne codzienne frazesy o niemieckim mieczu, o niemieckim twardym pokoju, zalecać genjalność wodzów, męstwo żołnierzy, mądrość panów ministrów?
— Gada się, naprzykład, Gott mit uns...
— Każdy Niemiec ma to wyryte w duszy!
— I co z tego? Niechże mi kto powie nareszcie z łaski swojej, co to znaczy?
— To znaczy...
— Każdy żołnierz ma to wyryte na klamrze od pasa!
— A wiecie jak mówią żołnierze między sobą? Bóg jest z nami, ale zato już nikogusieńko więcej na całym świecie!
— Ha-ha-ha...
— Dobry witz...
Profesor słuchał i nie wyrywał się z kazaniem. Podupadł na duchu. Czy to sprawił Berlin, czy go przekonał szwagier? Czy to przelotny nastrój, czy też i na jego mocną duszę niemiecką przyszedł czas, i jego tknęła zaraza zwątpienia?
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/127
Ta strona została przepisana.