Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/13

Ta strona została przepisana.

ruszenia, zmiany, ulgi. Stawało się to tak nieznośne, tak okropne, że porucznik, usłyszawszy niedaleko głosy ludzkie, niebaczny na nic, zmożony męką, zawołał w czarną przestrzeń:
— Hier! Hier!
To mogą być swoi, ale równie dobrze mogą być i tamci. Nadsłuchiwał pilnie, tłumiąc w sobie stękanie i jęki. Obracał głowę, starając się zmiarkować, gdzie leżą fronty. Szereg rac świetlnych szedł zukosa po prawej stronie, z lewej zasłaniał wszystko zwał ziemi. Jacyś tam ludzie łazili po polu, ich głosy oddalały się i nie dochodziło nic, jeno urwane niewyraźne podźwięki. Jeżeli przyjdą swoi — to dobrze. Ale żaden Francuz nie zada sobie trudu, żeby go odgrzebywać — niepodobna tego wymagać. Błysną mu w oczy latarką, rozpoznają i dobrze jeszcze, jeżeli się zdarzy jaki żołnierzyna, człek litościwy, lub co wychodzi na jedno — właśnie zatwardziały w wojnie okrutnik, który stuknie go mimochodem kolbą w sterczącą z ziemi głowę.
— O, Boże, niechże się to raz skończy... Nie, tego nikt nie wytrzyma... O, gerechter Gott... Erbarme dich...


Hasał po polach, wściekał się i wył ponuro zimny wicher północny — parł od dalekiego morza, miecąc i tnąc deszczem i śniegiem. Koło północy wzmogła się wichura do potęgi huraganu, pastwiąc się nad wszystkiem, co napotkała na roz-