Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/131

Ta strona została przepisana.

ła w jedynym rozpoczętym narożniku, któremu daleko jeszcze było do końca. Przerzucała w skrzyneczce motki jedwabiu, długo nawlekała igłę i dziubnęła nią parę razy w pysznie zarysowaną ciemnopurpurową różę, której część już uwypuklała się wspaniale na połyskliwem tle tkaniny. Jakże oddawna nie mogła odejść od tej róży...
Ongiś zaczynała tę robotę z tajemną myślą, że gdy ją ukończy — skończy się wojna. Śmieszny zamiar pochłonął ją całkowicie na parę tygodni i wówczas to powstało dookoła obrzeżenie z poprzeplatanych gałązek z kolcami, same kwiaty odkładała na później. Od tej pory w ciągu trzech lat nie mogła rozkwitnąć w pełni nawet ta jedna jedyna róża — jak gdyby wojnie sądzonem było trwać jeszcze długie, długie lata.
I teraz utknęła już po paru chwilach. Zaczęła nadsłuchiwać. W całym domu panowała cisza i to ją drażniło niewymownie, w takiej ciszy zjawiały się zazwyczaj złe głosy, bywało ich całe mnóstwo. Najgorszy był głos morza, rytmiczne, ciężkie westtchnienie przypływu. Od małego dziecka nie mogła tego znosić. Bezgraniczny przestwór morza zawsze zdejmował ją strachem, ale ten niemilknący, uporczywy jego odzew pogrążał ją zawsze w ciężkiem zgnębieniu. Zawstydzano ją, upominano, przymuszano, wzywano do niej lekarzy, wreszcie, gdy w piętnastym roku życia w Nordawey, w piękną letnią noc nawiedził ją pierwszy atak nerwowy, rodzice dali za wygraną i odtąd Rita nie widziała już morza.