ległej równinie. Tysiącem głosów ozwała się udręczona ziemia. Ruszyły z miejsca rozsypane wszędzie i toczyły się chrobocąc puste ordzewiałe puszki po konserwach, rozwalały się z trzaskiem stosy desek, nastermane po rozstrzelonych okopach, grzmiały, chrzęściły przenikliwie, łamały i rozdzierały się i tłukły o siebie strzępy blach. Ich uporczywe zgrzytanie, jęki, skowyty zdradzały w ciemnościach jakowyś bój niepojętych sił tajemnych, piekielnie zawzięty, przerażający, jak przyśniona okropność, jak sabat upiorów. Dął wicher, wyjąc głucho przez głębokie ciasne chodniki, wdzierał się to czeluście nawpół rozwalonych schronów i próbował na nich mocy swojej, drąc listwy i deski, osypując darń i ziemię. Szczękał porzuconą bronią, gwizdał przez otwory tarcz ochronnych i bił w dźwięczne żelazne płyty, dzwoniąc kamykami, blaszanemi manierkami, ciskając w nie byle czem. Orał swoje obłędne melodje w splątanej sieci drutów, na tysiąc tonów odpowiadały mu tysiące napiętych strun. Śpiewały struny, zawodziły bezmiernym, niezgłębionym żalem, szalały, błagały ratunku, szydziły potępieńczo, zionęły nienawiścią i przekleństwem. Wszczynały na chwilę w zgodnym chórze jakowyś hymn podniosły, strzęp symfonji, psalm pokutny, pieśń trwogi i żałoby i wnet wicher zrywał i głuszył poczynające się słowa, plątał i burzył i darł struny, wybuchał wściekłym zamętem i rwał w czarną przestrzeń potokiem szału, naigrawał się z nieba i z ziemi, przeklinał świat i ludzi,
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/14
Ta strona została przepisana.