tunku. Dopiero w obliczu końca zrozumiał rację swego istnienia na ziemi.
Jakże mogło być inaczej? Ku temu wszystko szło z nieubłagalną logiką, ale ta prawda odkrywa się żołnierzowi dopiero w godzinie konania, bo inaczej nie miałby w sobie tej ślepej irracjonalnej siły, która daje mu zdolność do walki i do przetrwania. Taki już porządek rzeczy. Mimo całej metafizyki zagadnienia i wszystkiego, co na ten temat możnaby przemyśleć — jest to niczem innem, jak dalszym ciągiem regulaminu służbowego dla armii i floty.
Nie było tylko co zrobić z czasem, który dzielił go od końca. Nic nie trzeba robić, zasnąć jeżeli będzie można, a przedewszystkiem o niczem nie myśleć. Sen zbliżał się, nadchodził, ale wnet się rozpraszał. Powtarzało się to w pewnych odstępach czasu co jakie pół minuty. W przerwach przewijało się coś leniwie, zaczynało się i przygasało.
Ileż to razy wyobrażał sobie jak to będzie, gdy nie zginie dobrą, piorunującą śmiercią, a będzie musiał czekać na nią na dnie przez długie godziny, może w ciągu kilku dni, jeżeli statek nie będzie poważnie uszkodzony, nie zacznie puszczać wody, która pokolei zrywać będzie stalowe przegrody komór, aż wytopi wszystkich. Nastręczał się przedewszystkiem kłopot z załogą, obowiązek utrzymania do końca dyscypliny moralnej, spokoju... Czytanie biblji... Kazanie o ojczyźnie... Ostatnie „hoch!“ za cesarza...
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/143
Ta strona została przepisana.