wszystkiemu bluźnił, zanosił się w bezecnym śmiechu, w szyderstwie swojej djabelskiej uciechy.
Śród rozgwaru nawałnicy, śród wieloróżności jej niespodzianych głosów cicho i nikle, ale uporczywie, nie milknąc, odzywały się z ciemności ludzkie jęki i wołania. To oznajmiali się ranni, porzuceni na pastwę nocy i burzy, rozproszeni wszędzie, gdzie który padł, lub dokąd zdołał się doczołgać. Usłyszeli wpobliżu obecność ludzi, słyszeli ich pracę, ich głosy, więc ożyło nadzieją pole rannych. Ci, co przetrzymali aż dotychczas te nieskończone godziny i swoje cierpienie, i upływ krwi, i żrące pragnienie wody, i zjadliwe listopadowe zimno, i wicher, i deszcz, i śnieg, wołali rozpaczliwie ku ludziom. To tu, to tam odzywały się ich głosy, jakgdyby ktoś nieszczęsny, jakiś duch pokutujący, upiór bez grobu błąkał się po nocy, po bezdrożach strasznego pola, zawodząc na różne głosy swoją niepojętą, widmową skargę.
Nikt nie przybywał na ratunek. Snać patrole sanitarne przycupnęły gdzieś za osłoną od wichru i czekały, aż minie gwałtowny sztorm nawałnicy.
Może czekały świtu, albo i całkiem nie wyszły tego wieczoru.
Porucznik von Senden omdlewał i budził się, i stękał, rzęził, nękany okropną torturą. Nie miał już sił wołać i nie miał żadnej nadziei — zamrze w męce. Czuł na sobie coraz cięższy, coraz zimniejszy ucisk ziemi i pomyślał, że umarli w swoich mogiłach czują to samo, co i on, pogrzebany żyw-
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/15
Ta strona została przepisana.