Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/158

Ta strona została przepisana.

gruncie zawody, rzemiosła i całe instytucje, z których przeważna ilość kryła się wstydliwie w prywatnych mieszkaniach lub występowała w zagadkowych biurach pod tym lub innym patentem przemysłowym na jakiejś ulicy poza drzwiami z jakąś niewinną mosiężną tabliczką. Nad gwarem miasta o podwojonej ludności, gdzie nowi przybysze wnieśli zamęt, zgiełk i niespokojny nocny obyczaj stolic europejskich, górował ciężki złoty brzęk i sztywny, przenikliwy szelest banknotów. Pieniądz napływał powodzią ze wszystkich krajów świata; niejeden ekonomista, niejeden bank już naprzód przewidywali groźny kryzys Helwecji, spowodowany nadmiarem pieniędzy. Albowiem to samo mniej więcej działo się w Zurichu, w Bernie, w Bazylei, nawet w zacisznej sąsiedniej Lozannie... Tymczasem wszyscy zacierali ręce, poczynając od ulicznych czyścicieli butów i tragarzy na dworcu i błogosławili wojnę — oby nie skończyła się nigdy.
Na to też zakrawało. Wojna utknęła na pradawnych, starych pozycjach okopów i zagrzebała się w miejscu. Od jesieni 1914 stał front bez zmian, kreśląc na ziemi francuskiej ukośną linję pozycji, a po obu jej stronach szeroki pas pustyni, gdzie oddawna nic już nie było więcej do zniszczenia. Od Lombardsyde gdzieś hen na krańcu świata, aż do górnego Renu, do samego przedpola helweckiej Bazylei, pomimo gwałtu i bluffu wybuchających od czasu do czasu komunikatów, pomimo Verdun, Sommy, mimo epokowych walk, ofensyw, przełomów,