cem — ten sam nieubłagany i gniotący ciężar ziemi. Przypomniało mu się, co mówią umarłemu na pożegnanie, na wieczną jego drogę: — niech ci ta ziemia lekką będzie... Ocenił teraz prawdę i mądrość tych prostych słów. O ironjo... Resztka czegoś dawnego, ludzkiego i żyjącego w nim jeszcze ostatniem tchnieniem objawiła się w niespodzianym śmiechu, w którym rzekomo miało być zjadliwe szyderstwo. Ale natychmiast zaczątek śmiechu utonął w głuchem, żałosnem łkaniu. Wielką była ulga w płakaniu. Wróciła błogość łez z odległej niepamięci lat dziecięcych i koiła ból krzywdy i straszną po nocy samotność i zgrozę przed tem, co ma być dalej, co musi być. A tam w niezgłębionej nocy wśród śnieżnej zawiei i wycia wichury zarechotał przenikliwy obrzydle, natarczywy terkot karabinu maszynowego. Zacinał się, przystawał na sekundy i znowu pruł tysiącem kul rozszalałe, uciekające z wiatrem powietrze. Tępo, bez echa pohukiwały granaty. Zakipiała nagle bezładna, spieszna strzelanina, wzmagała się, słabła, umilkła. Jeszcze jeden granat — cisza — jeszcze dwa...
Kapitan Déspaix umierał i chwilami, budząc się w agonji, nawet jakgdyby o tem wiedział, świadomość tego przedzierała się z trudem, jak dalekie światełko, przez noc i mgłę. Ustępowały ostatnie bóle i męki opuszczały zmartwiałe, stygnące ciało. W skołatanej głowie, pełnej szumu i jęku jakby dalekich dzwonów, przebiegały ostatnie, szybkie, bez-
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/16
Ta strona została przepisana.