wej rzeczywistości przewyższała ona urokiem wszystkie swoje ekranowe wcielenia. Żadna sytuacja dramatyczna, żadne wyrafinowane oświetlenie zdjęć ani wszelkie zbliżenia nie dawały tego, co teraz grało w jej spojrzeniach, w jej uśmiechu. Działała potężnie i sama bezpośredniość wrażenia, gdy myt Evy Evard, odbicie jej niezliczonych cieniów sprawdziły się nareszcie na jawie, gdy otrząsnęła się ze wszystkich złud, fikcyj, masek i stała się — samą sobą. I w tem nadspodziewanem objawieniu własnem była bardziej fantastyczną, niż w którejkolwiek ze swych ról.
W parę dni, zaproszony do konsulatu, dr. Heim przeżył jeszcze jedno badanie. Tym razem zadawał mu pytania jakiś autentyczny Amerykanin, który rzekomo nie mówił ani słowa po niemiecku. Dr. Heim potniał z wysiłku, podążając za jego bełkotem, ale odpowiadał z całą otwartością i bez namysłu. Potem musiał wypełnić bardzo długi i szczegółowy kwestjonarjusz. Sekretarz konsulatu był po dawnemu uprzejmy i przewidywał, że kochany rodak już za parę dni będzie mógł zgłosić się do ambasady w Bernie, gdzie nastąpi ostateczna decyzja. Była to niemiła niespodzianka.
— Jakże trudno dostać się do kraju, panie sekretarzu...
— Trudno, panie doktorze! Musimy być bardzo ostrożni...
— Rozumiem, rozumiem...
Tego samego dnia rudowłosy osobnik z Grépon
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/168
Ta strona została przepisana.