zaczepił go na moście na Rodanie. Był zaspany i niezupełnie trzeźwy. Był obcesowy i serdeczny, trząsł go za ręce i pomimo oporu nie puszczał. Gadał i gadał. Wreszcie dr. Heim wydarł mu się przemocą.
— Pan się najzupełniej myli! Bierze mnie pan za kogo innego. Ja słowa nie rozumiem po francusku!
Zdumienie najwyższe, przepraszania. Pomimo to nie odczepiał się. Przeszli na język angielski, którym rudy mówił jako tako. Przedstawił się, wyciągnął nawet swój bilet.
— O panie, wśród miljardów twarzy ludzkich z niewyczerpaną przecudowną odrębnością każdej, zdarzają się jednak zdumiewające podobieństwa. Jak gdyby Stworzyciel świata i ludzi omylił się na chwilę — nie, to jest zgoła niemożliwe... Jak gdyby nieskończoność odmian formy nie była jednak w istocie doskonałą, a ograniczoną... Jak gdyby... Cóż, nie mogę tego wygadać po angielsku — trzeba dać spokój dociekaniom... Jeszcze raz przepraszam pana...
— Żegnam pana...
— Moje uszanowanie panu... Ale ponieważ idziemy w jedną stronę...
— Nawet mieszkamy w jednym hotelu, ja pana dobrze znam z widzenia...
— Doprawdy? I ja pana dotychczas nie zauważyłem? Zdumiewające...
— To się zdarza. Przyjdzie jakaś chwila... A jeżeli nie przyjdzie — nic się nie staje.
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/169
Ta strona została przepisana.