ładne, rwące się myśli. Jedna wynurzała się wyraźniej i wracała wciąż — było to okropne poczucie samotności. Dręczył, opętywał strach przed tą ciemnością dokoła i przed pustką. Ujrzeć człowieka, usłyszeć ludzki głos... Błagał o to i wołał, ale usta nie wydały już dźwięku, nawet szeptu.
Głowa wciąż opadała, dźwigał ją w ciężkim wysiłku i szeroko rozwartemi oczami wpatrywał się w ciemność. Nagle jego ręka, błąkająca się bezradnie po ziemi, natrafiła na coś niepojętego. Drgnęło to i wymknęło się palcom. Déspaix pomyślał zrazu, że to szczur okopowy już tu jest, czując w nim świeżego trupa. Nie — to nie szczur...
Szukał ostrożnie, przesuwając dłonią po rozkisłej glinie. Wszystkie ocalałe władze i możności myślenia skupiły się nad wykryciem tajemnicy. Łomotało serce, poruszone niemożliwem ostatniem zapragnieniem. O Boże... co to jest?...
Była to żywa ręka człowiecza. Wymknęła się, wnet wróciła i mocno, mocno splotły się palce obu rąk, chwyciły się, zacisnęły się kurczowo w niemem porozumieniu.
Ustał deszcz, wiatr przycichał, czyniło się mroźno. Poszarzało czarne niebo. Mokry śnieg prószył wielkiemi, ciężkiemi płatami i niebawem zaczęły majaczyć tu i ówdzie skrawki mętnej białości. Dawno umilkli ranni. Wśród ciszy wyraźniej zgrzytały łopaty. I jedni, i drudzy kopali zawzięcie, by zdążyć na czas. Prześcigali się w wysiłku i tu i tam, po-
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/17
Ta strona została przepisana.