Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/170

Ta strona została przepisana.

— Chwila! Chwila!! Właśnie na tym naszym moście! Zatęskniłem za krajem tak straszliwie... Brzemię mojej hańby przygniotło mnie tak okrutnie...
I rudy zaszlochał. Twarz skurczyła mu się jak płaczącemu dziecku. Zamrugał powiekami i ocierał sobie oczy brzegiem jedwabnego kraciastego szalika, którym miał okręconą szyję.
— Jest zupełnie pijany — pomyślał Dr. Heim. Ale ta wielka twarz zmiętoszona i rozpłakana mimowolnie uczyniła rudego jakby jeszcze bardziej znajomym. Wydało mu się, że takim właśnie widział go po raz ostatni.
— Pan się zdumiewa, że ja tak ni stąd ni zowąd wobec człowieka, którego, jak pan twierdzi, widzę po raz pierwszy w życiu...
— Bo ja wiem... Teraz i mnie się coś wydaje...
— Widzi pan! Widzi pan!! — zapiał tryumfalnie rudy. — Stał się cud! Albowiem jest zupełnym pewnikiem, że spotykamy się po raz pierwszy w życiu, a jednak obaj już przyznajemy się do siebie nawzajem...
— No, co do mnie...
— Nie wypieraj się pan! To było powiedziane! I cóż to jest? Tajemne pokrewieństwo dusz! Było nam przeznaczone spotkać się ze sobą. I po co? Żeby się zaraz rozejść tu na tym głupim moście? Nie! Zobaczy pan... Ja wierzę... Ja widzę wyraźnie... Choć to może od nas daleko, jeszcze bardzo daleko. Ale ja to widzę — dlaczego naprzykład widzimy teraz obadwaj Montblanc? Czy on jest tak blisko?