Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/182

Ta strona została przepisana.

twornych budowlach, pod buremi dymami, w zatrutych oparach roiły się tysiące znikczemniałych istot, które służyły wielkiej zbrodni. Jakże podłe ich dzieło... Holownik idzie pod prąd, wlokąc trzy płaskie barki, głęboko zanurzone. To pociski, pociski, pociski, tysiące, miljony śmiertelnych wybuchów. Za ostatnią barką płynie ostatni szmat zwiewnej mgły, a w niej na chwilę zamajaczą kolumny cieniów — to przedzjawa tych tysięcy, które gdzieś tam żyją o tej porze, ale od tych pocisków polec muszą.
Nagle rozjaśniło się tak, że olsnęły oczy. Za rzeką szeroki zakręt toru kolejowego na wysokim nasypie. Mijają długie wagony, poznaczone czerwonemi krzyżami na bokach, na dachach, wloką się ostrożnie, już podchodzą do mostu, lokomotywa zaszlocha spazmem niezgłębionego żalu, i wnet most odezwie się żelaznym swoim jękiem... Na to znowu zmroczy się niebo beznadziejnie.
Rita oderwała się od szyby, ale w ciemnej głębi pokoju westchnęło coś, zaraz zaszepce, wypowie straszne słowo... Tuż za oknem długie nici brzóz płaczących kołysały się na wietrze. Ta umiłowana grupa drzew osłaniała przed nią kominy i dymy fabryki. Jej zwarta zieleń szemrała i szumiała na wietrze, poddając w ciszy nocnej tajemne swoje melodje... Ale to bywało latem, jesienią... Czyż nadejdzie znowu wiosna, czy przyjdzie choćby jeszcze jeden raz? Płakały brzozy nagiemi rózgami, smutne, cmentarne, chwiały się pod mroźnym podmuchem. Rita uczuła w. sobie łzy, przymknęła piekące po-