Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/196

Ta strona została przepisana.

że profesor zamilkł i w zadumie patrzy kędyś wdal niewidzialną. Przez długą minutę siedzieli w ciszy, obaj zasłuchani.
Zgłuszone, przyciszone ale wyraźne dźwięki spływały na nich zgóry. Ktoś grał tam na piętrze i z przemocą, chwytającą za serce, nakazywał słuchać. Stwarzało się przywidzenie, że niema na świecie nic ważniejszego od tych nikłych dźwięków, że odeszło od człowieka i rozpodziało się wszystko i zostały tylko one. Urok tej muzyki obezwładniał, powtarzały się pewne akordy niewysłowionej głębi, dobrane z jakichś nigdy niesłyszanych tonów. Nie odrazu odgadł, że to odzywa się fortepian, melodja przewijała się wśród akordów, dając kolejno głos coraz to innym nieznanym instrumentom. Doktór Heim od dawien dawna zapomniał był o muzyce i o samem jej istnieniu, tak dziko ułożyły się ostatnie lata jego życia. Teraz uderzył go jej czar i zatargał aż do bólu. Była chwila, że nie mógł już dalej znieść tej potęgi napięcia, zapragnął, żeby to ustało odrazu, natychmiast. I muzyka zamilkła.
Spojrzał na profesora — wciąż patrzał w okno, był zmieniony, jakby w jednej chwili postarzał o dziesięć lat. Twarz zmalała, skurczyła się w zmarszczkach, oczy zmrużyły się, broda zadrgała i z pod złotych okularów wypłynęły duże łzy. Dwie krople błąkały się po pokreślonych policzkach, szukały sobie ujścia i zwolna spływały ku dołowi. Nie zdziwiło to doktora, przeciwnie, sam poczuł w gardle łzy. Było to wzruszenie nieznane,