Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/198

Ta strona została przepisana.

komicie skonstruowanych najnowszych aparatach niemieckich. Doktór Heim spostrzegł pewnego dnia, że podśpiewuje sobie przy robocie, jak za najlepszych czasów, i dopiero się opamiętał — wszak zapomniał zeszczętem o swoich dziejach i kolejach i o tem, co go tutaj przywiodło! Było to niemożliwe, a jednak spędził przy pracy około dwuch tygodni, jakby bez wiedzy o sobie i bez myśli. To było urocze i jakieś fantastyczne. Nowy byt wydawał mu się snem, z którego nie chciało mu się budzić. Któż będzie nad nim czuwał, gdy nie działa w mózgu pełnia świadomości czasu i miejsca, i rzeczywistości świata, i samego siebie? Wszystko dokoła wydawało mu się czemś nieprawdopodobnie zwyczajnem i jak gdyby od dawien dawna znajomem.
Samo miasto, stary starodawny Mannheim i most na Renie, prowadzący na drugą stronę do Ludwigshafen, i pewne ulice, naprzykład plac przed ratuszem, były to miejsca, w których wyczuwał mętnie, a chwilami jak gdyby poznawał, jakąś swoją pradawność. Widać ktoś mu kiedyś opowiadał o przepięknej pięćsetletniej lipie, stojącej na skrzyżowaniu czterech ulic, o tym paskudnym oficjalnym pomniku zwycięstwa... Z za każdego węgła wychylało się i umykało swawolnie żywe wspomnienie, urok dzieciństwa. Otrząsał się z tego, niepokoił się przez chwilę i znów poddawał się złudzeniu, zasypiał i budził się. Było to zabawne.
Pewnej nocy ocknął się i porywczo usiadł na