stało, znalazł się w jej mieszkanku w Heidelbergu. Był odurzony zachłannością tej osóbki. Jej zachowanie się, nierozważna paplanina, ryzykowne zwroty, pewne spojrzenia otaczały ją palącem tchnieniem pokusy i uprawniały do najbardziej fantastycznych nadziei, a raczej do oczekiwania już teraz jakiejś chwili, w której się one odrazu sprawdzą. W podobnem położeniu doktór nie był jeszcze nigdy w życiu i nie wiedział co robić. To też nic nie robił i czekał. Czuł swoje poniżenie i śmieszność w obrotach pięknej pani, a zarazem jakiś niezaznany urok. Drwiła z niego otwarcie.
— Dlaczego pan nic nie mówi? Dlaczego pan siedzi jak skazaniec? Dlaczego się pan uśmiecha tak głupio? Doprawdy wolę już naszych Niemców, niż tych amerykańskich! Chce pan koniaku?
Wreszcie doktór Helm, nie wiedząc co już począć ze sobą, obrażony na nią, a jeszcze bardziej wściekły na siebie, wstał i zaczął się żegnać.
— Co?!
— Pani wybaczy, ale mam tylko jeden pociąg... Jutro o ósmej rano muszę być przy robocie, mam pilne terminowe zadanie...
— Więc po jakiego licha przywalił pan tu za mną? Idjota jeden... Bałwan!
Te słowa zdzieliły go, jak pałką po łbie. Skulił się i umykał do przedpokoju, szybko narzucił palto, ale z zatrzaskiem u drzwi wejściowych nie mógł sobie poradzić. Zamknięto go. Na jeden moment napadł go szał wściekłości — i to jeszcze raz
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/206
Ta strona została przepisana.