tłum. Doktór Heim, zepchnięty na jezdnię, znalazł się między jeńcami. Przeważnie stali z absolutną apatją, nie zważając na to, co się koło nich dzieje, jakgdyby tego zupełnie nie widzieli, niektórzy się śmieli do rozpuku, radzi widowisku, a jeden młodziusieńki żołnierzyk, wymizerowany chłopczyna, na gwałt zbierał zaśnieżone bulwy i pomagał je ładować w podołek fartucha dziewczynie klęczącej na śniegu, która wciąż powtarzała: danke, danke.
— Caput, Bochenland! On les aura...
— Et bientôt...
Doktór Helm nie odrywał oczu od zapadłych, sinych od zimna twarzy. To jest ów nieprzyjaciel, który opiera się potędze niemieckiej i śmie trwać, trwać już czwarty rok naprzekór niezliczonym triumfalnym komunikatom...
W tłumie rabującym transport ani jednego mężczyzny, wynędzniałe kobiety, dzieci-widma, opatulone w łachmany. To — naród niemiecki, który stawia czoło całemu światu...
— O la la! Et vous aussi, mon capitaine?!
Podstarzały żołnierz, obrośnięty aż po same oczy rudawo-siwą szczeciną, rozwarł w podziwie usta, okazując resztki zębów. Rogatą furażerkę miał naciśniętą na uszy, szyję omotaną w jakąś szmatę. Dygotał bez płaszcza, w połatanej kurtce, w drewnianych trepach na bosą nogę.
— Oho, panom oficerom to pozwalają spacerować na swobodzie... Panom oficerom wszędzie dobrze, a ty człowieku zdychaj jak to bydlę...
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/210
Ta strona została przepisana.