a w niej nietylko absurd wojny, ale jego najściślejszy wyraz, coś nakształt chemicznego znaku.
Żył spokojnie, pracował, znakomicie wypełniał swoją rolę. Zawsze czuwał w nim samoczynny niezawodny aparat, czuły na najsłabszy cień niebezpieczeństw. Profesor Wager podziwiał jego polot w pracach badawczych i szybkość orjentacji w najzawilszych zagadnieniach. Wyróżniał go i zbliżył go do siebie, koledzy, starzy, zasłużeni pracownicy profesora zazdrościli przybłędzie, temu osobliwemu Niemcowi z końca świata. Zawiść wzmogła się w Wagershölle, gdy w parę dni po powrocie z Głównej Kwatery profesor zaprosił obieżyświata na obiad. Stary uczony miał w tem pewien ukryty zamiar.
Baronowa przyjęła go w małym saloniku i robiła honory domu w jakiemś zadumanem roztargnieniu. Jej oczy były zagasłe i jakby niepatrzące. Zaczęła zwyczajnie: o pogodzie. Tej zimy tak skąpo słońca, a ona nie może bez słońca. Śnieg stopniał, jest pusto, goło, brudno, obrzydliwie, a do tego ten nieustający wicher. Dmie w tym samym tonie, który spotyka się tak często u Wagnera, naprzykład w „Latającym Holendrze“. Nie lubi Holendra, tam woła morze, a morza ona nie znosi, poprostu boi się morza.
O tych rzeczach banalnych mówiła jakoś nawpół tajemnie, spowiednicze, jakby sama do siebie. Mówiła przyciszonym głosem, z namysłem pochylała głowę. Oczy miała przymknięte, ręce splecione
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/226
Ta strona została przepisana.