mi, na ulicy sapały i zgrzytały ciężarowe samochody, a między nimi obojgiem usłała się głucha cisza. Rita zapatrzona zdawała się coś odgadywać w nieznajomym człowieku. Pochłonęło ją to zupełnie.
Zauważyła na jego twarzy cienie ruchome, które przesłaniały jak gdyby jego prawdziwą obecność, ta twarz mieniła się, to była sobą, to była cudzą i znowu własną. Czuła do tego człowieka zwyczajną ludzką sympatję, to znowu odpychał ją czemś nieokreślonem. Z urody i z całej postaci był to sobie zwyczajny pan doktór, ale to było tylko pozorne w tym człowieku. On jest w istocie zupełnie inny. Dlaczego on udaje? Czy jest za głupi, czy może za brzydki, czy może zbyt niedobry, że musi robić z siebie innego? Kto on jest? I zapomniawszy się zapytała głośno i nieco natarczywie:
— Kto pan jest?
— Ja? Ossian Helm, chemik, pamięta pani... przed dwoma tygodniami...
— Ja pamiętam, ale nie o to pytam, panie doktorze — uśmiechnęła się z wdzięcznem zakłopotaniem. — Tak spytałam i trudno mi powiedzieć dlaczego. Przepraszam.
— Kto jestem? — podjął doktór z uśmiechem — a któż to może o sobie powiedzieć coś pewnego?
— O tak! Tak! — potwierdziła z zapałem. — Ja, naprzykład, bywam bardzo często małą dziewczynką i nie pamiętam o niczem, co było później. Wówczas jestem szczęśliwa, ale to trwa bardzo krótko,
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/228
Ta strona została przepisana.