podli siepacze, trzymają go za ręce, za nogi... O, litości!...
Porwał się w nim gniew, straszliwa, bezsilna nienawiść. Przecież to już było! Było już raz od początku do końca i dawno minęło. Jakto, więc jeszcze i jeszcze? A tamto? Jak o tem mogli zapomnieć? Gdzie jest Bóg, który liczy rany i krzywdy? Nagle uspokoił się. Odkrył najwyższą prawdę — przecież on zaraz umrze. Rozwarła się przed nim głębia nicości i spokoju — śmierć. Poznawał ją teraz w ostatniej swojej godzinie i zdumiał się. Jak można bać się śmierci? Drżał przed nią w huraganowym ogniu, w szturmie, w wyprawie nocnej pod nieprzyjacielskie druty, w walce wręcz na granaty i noże... Bał się jej od trzech z górą lat, jak każdy i wszyscy. Ciemni, opętani ludzie!... Przecież tylko śmierć jest prawdą, a wszystka reszta mamidłem i niczem.
Chwytało go uniesienie. Ból wzgardzony spokorniał i przycichł. Piętrzyły się nad nim rzeczy niepojęte, porywało go widzenie tajemnic, w których nie było już nic z tego świata.
Widniało. Górny wiatr przeganiał chmury, rozwlekał je na pasma, z zakrytego jeszcze nieba sączył się blady zmierzch. Od zachodu przedzierało się przez chmury słabe lśnienie. Na dalekich pozycjach czuwały niezmordowanie błękitno-zielone kule ogniste, wciąż wzlatując, wciąż spadając i wciąż wisząc w powietrzu. Czyniło się szaro, coraz częściej
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/23
Ta strona została skorygowana.