Berlin przyjął Claude’a tak, jak należało powitać wroga, zdradzieckiego szpiega, który zakradł się żeby toczyć i podkopywać żywą siłę Niemiec. Przyjął go mrozem i zadymką, trwającą od trzech dni. Nie było komu uprzątać śniegu, ludzie brnęli po kolana. Pokój hotelu był nieopalany od początku zimy i termometr na ścianie wskazywał pięć stopni poniżej zera. Wojenna przepisowa żarówka zaledwie rozpraszała ciemności, szerząc w tem lodowałem wnętrzu nieznośną ponurość. Berlin tego wieczoru robił wrażenie miasta konającego, które niebawem opuszczą ostatni mieszkańcy. Wiatr hulał po ciemnych ulicach, miecąc i kręcąc śniegiem i wnet zacierał ślady zrzadka przemykającego się przechodnia. Ogromne kamienice stały jak wymarłe, w niewielu oknach tliły nikłe światełka, sklepy pozamykane i zawiane śniegiem, a tu i ówdzie po drodze pomimo że dopiero dochodziła godzina ósma, już się zbierały gromady ludzi i ustawiały się pod ścianami w kolei na całą długą mroźną noc. Claude mijał czasami jako tako oświetlone lustrzane okna kawiarni i cukierni, ale ogromne sale stały pustką
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/238
Ta strona została przepisana.
XI