Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/24

Ta strona została przepisana.

wybuchały alarmy, żołnierzom na posterunkach i podsłuchach troiło się w oczach, świat majaczył, mienił się — choć daleko jeszcze było do świtania. Mroźny wiatr budził się chwilami, polatywał po ziemi i ustawał, jakby nadsłuchując i stwarzał ciszę. Wśród ciszy dochodziły z niezmiernej odległości z za horyzontu głuche, przeciągłe pogrzmoty ciężkich bateryj. Naraz oblała ziemię blada zwodna poświata. Wionęło smutkiem i ponurością. Wszystko stało się jednem nieogarnionem widmem nędzy i zatracenia — okropnością, gorszą od wszystkich niedoli, jakie odsłonić zdoła słońce i biały dzień. Jak okiem sięgnąć, obnażyła się ziemia — pustynia wyklęta i zapomniana przez Boga. Był to świat zdeptany wojną, zamordowany na śmierć. Legły pokotem poprzez olbrzymie pola jego pohańbione, niepogrzebane zwłoki. Trupia zgniłość wisiała we mgle błąkającej się strzępami, trupie było nad ziemią lśnienie księżyca. Jego skradające się patrzenie, niepewne, kosookie i fałszywe, podglądało ukrytą w pomroce tajemnicę. Sierp niespodziany, wąski, ostry z poza kłębu chmur wyjrzał i zawisł na skraju nieba, jak tajemniczy znak zgrozy.
Porucznik von Senden wlepił oczy w zjawę na niebie i osłupiał w zapatrzeniu. Spływał nań od tego skrawka księżycowego zły urok jakiegoś zamarłego wspomnienia. Blady sierp napomykał mu o dawnych udręczeniach i wskrzeszał z grobu jego własne dzieje, które zamordował był w duszy i przywalił kamieniem. Przyszło to teraz jak obce, ukradkiem,