— Na dzisiaj już mi pan przeszkodził. Ale mam czas. Zagrałbym panu, niegdyś byłem wirtuozem, ale cóż... Wie pan, jaki jest tytuł mojej symfonji? „La statuę de la ville de Strasbourg“. Ta z placu Concorde, co roku zakwefiana kirem w rocznicę klęski, ta, przed którą tego dnia klękają i modlą się dzieci francuskie. Myśl z przed wojny, marzenie szczepu w niewoli, odrąbanego od macierzy. Ta idea i jej wyraz muzyczny zawiodą we wrażeniu, gdy Alzacja będzie wolna. Realizacja marzenia będzie tak brutalnie radosna, że w jednej chwili zapomną ludzie o wszystkich swoich cierpieniach, ofiarach, łzach, tęsknotach swoich ojców. I biada temu, kto im to zechce przypomnieć! Wiem, że ta symfonja, dzieło mego życia, będzie zmiażdżona przez zwycięstwo. Bo cokolwiek rozprawiają i piszą o tem mędrcy, niema czystej muzyki....
— Cóż, nasze zwycięstwo jeszcze za górami, za lasami... Kto wie, może jeszcze przez sto lat dzieci francuskie będą klękały na placu de la Concorde, a w każdem pokoleniu zrodzi się jakiś Déroulède, który będzie co rok perorował pod posągiem Strasburga...
— Pociesza pan biednego muzyka...
— Nie śmiałbym żartować.
— Owszem, proszę, sam wiem, że jestem śmieszny manjak. Jednak zwycięstwo będzie. Niemcy gonią ostatkiem tchu. Jak wygląda Berlin? Ale zanim zginą, spróbują się odegrać i na to poświęcą wszystko bez reszty w rozpaczliwem natarciu —
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/249
Ta strona została przepisana.