Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/27

Ta strona została przepisana.

kania na straszną wieść i oszalała. A gdy przyszła najgorsza godzina — uległa. Nie — rzuciła się jak w przepaść bez wiedzy i pamięci, żeby się zatracić, żeby zbezcześcić i zabić w sobie cierpienie. Ach, czemuż mu to wyznała?
Słuchał porucznik von Senden i na progu śmierci, gdy oderwał się już od tego świata, zrozumiał Gretę, bo zrozumiał wojnę. Przebaczył.

Znowu chrzęst kroków w pobliżu i przytłumione głosy. Jeszcze raz dźwignęli głowy konający. Ludzie nocy, niestrudzeni kopacze, zaszli aż tutaj, błądząc po polach, w poszukiwaniu punktów jutrzejszego oporu lub wypadu. Porucznik von Senden drgnął, posłyszawszy mowę ojczystą. Napróżno pożegnał był wszystko i czekał tylko końca. Jakgdyby po za nim i bez niego ozwała się wola do życia, potęga nieprzemożona, która czuwa w człowieku aż do ostatniego tchnienia. Czując tuż swoich jakże kochał swoją więź z rodzonem plemieniem niemieckiem! Żołnierze odzywali się zrzadka, ale coraz wyraźniej dochodziły słowa — snać podsuwali się coraz bliżej, wygrzebując okop i zaraz tu będą.
Nie mógł dać znać o sobie, ale przecież lada chwała zajrzy tu któryś...
Nagle głośniej zagadały głosy, były złe ale rozkosznie blizkie. Ktoś krótkim urwanym rozkazem stłumił rozgwar. Stało się cicho, nie zabrzękła łopata — czyżby odeszli?
Kapitan Déspaix słuchał z natężeniem odgło-