Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/270

Ta strona została przepisana.

wyniosła postać w grubej marynarskiej kurcie i skłoniła się niezgrabnie. Był to człowiek potężnej budowy ale przerażająco wychudły, szeroka kurta wisiała na nim jak na kiju, a twarz w przykry sposób przypominała trupią czaszkę, w sinem świetle lampy była okropna. Rita podchodziła do tej postaci zwolna, opornie, jakby przemocą pchana. W twarzy jej zakrzepło przerażenie. Claude stanął między nią a złowrogim gościem jakby chciał jej bronić.
— Pan... do mnie?
— Tak jest. Ja do pani komendantowej w krótkiej sprawie... Bo ja jestem z UC 17... I pan komendant mi nakazał... Ale nie mogłem do tej pory... Długo chorowałem... Leżałem w szwedzkim szpitalu w Hahnstad... Pięć tygodni... Potem mnie wyprawili... Znowu leżałem... Już w naszym szpitalu... We Flensburgu... Potem mnie odesłali do Kiel... Dopiero przed tygodniem wypuszczony jestem na urlop... Za pozwoleniem pani komendantowej... Melduję się posłusznie... Jestem podoficer nawigacyjny floty, Gebeschuss, sternik.
W głosie, który to mówił, nie było nic człowieczego. Zgrzytliwy, martwy szept wychodził jakby z blaszanego głośnika. Zacinał się co chwila, był przenikliwy, świszczący, sztuczny, przerażająco wyraźny. Był wysilony, jakby przemagał niezmierną trudność, dźwięczała w nim niemoc i jakby szyderstwo. Tak mogła szeptać jakaś naśladująca człowieka maszyna.