Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/272

Ta strona została przepisana.

Sieć nie popuściła ani o włos... Śruby, wszystkie stery zapętane... Jak było tak zostało... Tedy ostatnia próba, puszczać się po jednemu z powietrzem, wyniesie nie wyniesie, zabije nie zabije... Do stracenia my nie mieli nic... A wyrzuci żywego, nie rozbije po drodze o żadne żelazo, to Anglik, co nad nami waruje, może pomoże i tego człowieka wyciągnie... Może dostrzeli... Może tylko popatrzy sobie spokojnie, aż ludzie pokostnieją i na jego oczach zmarzną na śmierć... Nie słyszeliśmy nigdy, żeby się kto kiedy tym sposobem ratował, ale co... Napuściło się powietrza ze zbiorników, aż dusiło... Pan zastępca wyszedł na górę odmykać pokrywę i odrazu go porwało... Wody sporo przecieka, ale naogół się trzyma... Wypychamy jednego po drugim, ja byłem w kolei jedenasty. Każdemu pan komendant powtarzał — że jakby łaska boska... to do Ludwigshafen, do pani komendantowej. Powiadał przy tem — to nie rozkaz, ja proszę... Mnie jeszcze rękę podał i wypchnął. A kiedy mnie poderwało z drabinki, to na dole stali wszyscy we wodzie już po szyję... To jest wszystko, proszę pani komendantowej, co miałem do zameldowania...
— To już wszystko?
— To już wszystko i więcej nic, bo lecąc w górę urżnąłem o sztangę od schodów i ocuciłem się dopiero na rybackim statku, na szwedzkim.
— A tamci?
— O tamtych nic mi nie wiadomo... W jakie dwie godziny po mnie „Frederica“ wyciągnęła