go odrazu. Odpowiedział potakująco ledwie dostrzegalnem mrugnięciem powiek. Posiedział jeszcze, dopił wino, podziękował za więcej i zaczął się dźwigać z fotela. Z trudem wyprostował się. Za nim powstali Rita i Claude, oboje wyglądali przy tym olbrzymie jak dzieci.
— Więc cóż, panie Gebeschuss?!
— A nic, pani komendantowo... Nie pamiętam. Jak mnie przepytywali i męczyli we sztabie floty w Kiel... A nic więcej nie umiałem powiedzieć... Kazali mi napisać... Napisałem, ale to był krótki raport... Nic oni się nie dowiedzieli odemnie więcej, niż pani komendantowa... Co było więcej? Może co było, może i nie było... Zapomniałem i już...
Wyprostował się, trzasnął obcasami po żołniersku i odchodził.
— A mój mąż? Gdzież on teraz może być?.. Jeśli pan się uratował...
— Pan komendant? U nas we flocie to jest tak, że komendant ratuje się na ostatku... Ja byłem jedenasty, czyli że za mną czekało nas jeszcze dwudziestu i jeden...
— Aha... I wszyscy już stali w wodzie po szyję?
— Tak jest, po szyję, pani komendantowo.
— Dobrze. Dziękuję panu bardzo. Gdyby pan czego potrzebował, to jestem zawsze gotowa... Gdyby się panu coś jeszcze przypomniało, to pan do mnie napisze, prawda?
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/274
Ta strona została przepisana.