Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/286

Ta strona została przepisana.

Wie o tem i wybucha płaczem. Kanalja w fotelu, olbrzymi długi szkielet, włochata skóra i krzywe kości z ogromnym, wydętym brzuchem pośrodku to jej władca i pan. Cóż za obłąkany sen...
Trudno już dłużej kłamać sny. Przez odmęt skołatanej głowy, przez rozpaczliwy wysiłek zaprzeczenia, przez mrok panujący w pokoju, przez kołdrę, narzuconą na głowę, przebija się to, co jest — spokojna, niemiłosierna rzeczywistość. Co robić? Płakać? Kląć ostatniemi słowy?
Krzyczeć w niebogłosy?
Zwarjować?
Odrzuciła kołdrę i wstała spokojnie. Rozsunęła zasłonę, podniosła roletę, blask słońca ciął ją tak brzytwą prosto w udręczone oczy. Gwałtownie odwróciła się od okna i znalazła się twarzą w twarz ze swojem odbiciem w wielkim lustrze. Odtrąciło ją to nieznośną brutalną prawdą. Wszystko naraz odbiło się w lustrze, wszędzie żywe ślady, w oczach, w całej twarzy, na nogach. Była napiętnowana, cała okryta obrzydliwością. Uciekła...
W jadalni stół był nakryty do śniadania, poczuła głód. Na ścianie portret z czasów panieńskich, na rok przed ślubem. Mądre, wesołe oczy i uśmiech witały niezaznane, nienapoczęte jeszcze życie. Promieniała pięknością duszy. Wspaniałe sploty jasnych włosów, spięte po grecku, błękitna tunika, obok w rosenthalowskim złoconym wazonie garść narcyzów. Tak było pięć lat temu... Była czysta, jak te narcyzy. Najbardziej pożałowała włosów, łzy sta-