nęły jej w oczach — poco, poco się tak oszpeciła.. Uciekła od portretu, stanęła w oknie.
Z góry widać podwórze koszarowe, odgrodzone od ulicy wysokim murem. Orkiestra ze sztandarem — bataljon marszowy odchodzi na front. Plutony siarczyście wytupują paradny krok w defiladzie przed generałem, grzmią trąby. Wszystko dobrze, ale pod murem przeciąga kompanja — same dzieci, ni li chłopcy, mizeractwo zabiedzone... I ci także?... Z drzwi koszar wypełza na podwórze gromada jakichś pokracznych, podstarzałych niedojdów. To mają być żołnierze? Ustawiają się niedołężnie w dwurząd, na każdej twarzy wypisane nieszczęście.
Ochoczo grzmią trąby, bataljon marszowy ryczy — Hoch! Hoch! Hoch! Przed zamkniętą bramą tłum kobiet, zajęły całą ulicę, wynędzniałe, zapłakane, stoją w milczeniu, zbierając siły na chwilę gdy przez rozwartą bramę z orkiestrą na czele wy stąpią bohaterskie czwórki ich mężów, ojców, żywicieli w uroczystym marszu przez miasto na dworzec, a stamtąd...
Pani Greta nie mogła na to patrzeć. Odeszła od okna, pokręciła się bezmyślnie po mieszkaniu, aż znowu panieński portret zastąpił jej drogę. Wówczas pobiegła do biureczka w sypialni, wysunęła znajomą szufladkę, choć dobrze wiedziała, że nic tam nię znajdzie. Zaczęła szukać w podróżnej walizce, wyrzucając wszystko na podłogę, śpieszyła się jak opętana, z rozpaczliwą samowiedzą, że czyni to napróżno. Pobiegła do dawnego gabinetu męża, tam
Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/287
Ta strona została przepisana.